WSPOMNIENIA CZĘŚĆ DRUGA
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
Wieczorem długo rozmawialiśmy z Arturem. Był dziwnie spokojny.
- Gdzie Sonia?
- Chciała iść do mamy, więc ją tam zawiozłem i uzgodniliśmy z żoną, że będę codziennie przychodził, żeby Sonia czuła we mnie oparcie.
- Jesteś idealistą, Sonia wytnie wam wkrótce niezły numer, jeśli jej nie zaprowadzicie do lekarza.
- Powiedziała, że będzie spokojnie siedziała w domu.
- Artur, ja na twoim miejscu nie bagatelizowałabym sprawy. Sonia jest uzależniona i będzie wkrótce robiła wszystko, żeby tylko się naćpać. A poza tym przebadała bym ją nawet na HIV.
- Co ty mówisz, przecież to moja córka - Artur podniósł głos.
- Nie krzycz na mnie, nie życzę sobie podnoszenia na mnie głosu. Kiedyś ci mówiłam, że nie pozwolę nikomu nawet na mnie krzyknąć.
Wyłączyłam się, nie będzie na mnie dupek krzyczał. Każdy ma swoje problemy. Chciałam pomóc, ale widać nie takich słów pocieszenia się spodziewał.
Mam to już gdzieś, niech sami się kiszą w swojej beczce.
Zła jak osa poszłam spać, ale nie było mi dane zasnąć. Długo wierciłam się na łóżku więc wzięłam jakąś książkę. Po paru minutach wyciszyłam się na tyle, że zasnęłam.
Rano obudził mnie telefon, to moja kochana Walentyna. U niej to już praca wre na gospodarce, a moje oczy ledwo się otwierają.
- Co tam kochana u ciebie, zapytałam.
- Dobrze, odparła, a co u ciebie?
- Jeszcze śpię.
- Wstawaj, zaraz będę u ciebie.
- Cudownie!
Jak ja tęskniłam za naszymi rozmowami. Szybko wyskoczyłam z łóżka, trzeba zrobić jakieś zakupy. Coś się musiało zdarzyć skoro Walka wybiera się do miasta. Nawet nie zjadłam śniadania, tylko poleciałam do sklepu.
- Zaraz, co ona lubi? Kurka, zapomniałam.
W domu u niej to wszystko jadła, tylko tam jest zdrowa żywność, z jej własnego pola.
- Co ja ugotuję?
Wzięłam rybę, myślę, że będzie dobrze. Jakąś zupę zrobimy do tego i będziemy paplać do rana. Obie nie pijemy alkoholu, ani nie palimy papierosów, zatem będzie się nam dobrze rozmawiało przy kawce i herbatce. Trochę ogarnęłam mieszkanie, żeby było przyjemniej i czekałam. W końcu się zjawiła, uśmiechnięta, opalona, pełna energii. Postawiła dwie torby na stole.
- Rozpakuj, powiedziała. Ja przytargałam, a reszta należy do ciebie.
- Co to jest?
- Nie wypada z wioski do miasta przyjechać bez niczego.
Zajrzałam do środka.
- Walka, ratunku, kiedy ja to zjem.
- Nie wiem, to już twoja głowa, żeby to znikło.
- Nie żartuj, to pułk wojska można nakarmić.
W torbach było wszystko, co lubią ludzie z miasta - wałówka po świniobiciu.