WSPOMNIENIA CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- To jakiś koszmar, pomyślałam, ile jeszcze złego musi mnie spotkać zanim zakończę te swoje marne życie?
Wyciągnęłam telefon, wybrałam numer. W słuchawce usłyszałam miły, dobrze znany mi głos.
- Lenka, dawno się nie odzywałaś.
- Witaj Walka, czy mogę do ciebie przyjechać ?
- Możesz przyjechać kiedy chcesz. Będę na ciebie czekała. W tej chwili jestem w domu, bo jemy obiad, ale zaraz idziemy na pole, wiesz gdzie mnie szukać.
- Dziękuję Walka, będę za jakieś dwie godziny.
Moja kochana przyjaciółka z lat młodości, nigdy mnie nie zawiodła. Była zawsze pod ręką, pełna dobroci, wyrozumiałości i pocieszycielka w każdej sytuacji. Nie spotykałyśmy się często, bo każda z nas miała swoje życie, jakże odmienne. Ona rolnik całą gębą, ja teraz już z miasta, pochłonięta swoimi sprawami, ale jak bumerang w trudnych chwilach wracałyśmy do siebie.
Poszłam do domu, pełna obaw czy czasami Pawła w nim nie zastanę. Ale przywitała mnie pustka i cisza.
Trzeba wymienić zamek - pomyślałam - żeby za dużo mi z mieszkania nie wyniósł jak mnie nie będzie.
Zadzwoniłam do szwagra, ładnie poprosiłam, a on swoim zwyczajem zaraz przyszedł i pozmieniał mi zamki.
- Ale przecież nie możesz go tak brutalnie wyrzucić.
- Szwagier, włączył ci się solidarność plemników?
W końcu mogłam spokojnie spakować parę rzeczy i wyruszyć na wioskę, do mojej kochanej Walentyny. Droga dobrze mi znana. Wokoło zieleń, kwiaty na drzewach przypominały mi o wielu sprawach.
Dojechałam do domu Walki, przywitał mnie piesek, skakał koło mnie jakbyśmy się znali.
Przykucnęłam, żeby go pogłaskać, a on jęzorem polizał mnie po ręce. Słodziak, jakże miło mnie przywitał.
Pochodziłam sobie po podwórku, drób dawał swój podwórkowy koncert. Pieczyste i rosół tutaj chodziło po obejściu. Jak w każdą sobotę, gospodyni któreś z nich dopadała, a w niedzielę, było na stole.
Zajrzałam do obory, są krowy, jeszcze Wala nie zlikwidowała. Jak ona sobie z tym wszystkim radzi?
Wiedziałam, ile to kosztuje pracy. Wyszłam za oborę i zobaczyłam sad. Pięknie - pomyślałam - idę posłuchać jak śpiewają owady w konarach drzew owocowych.
Szłam po tym sadzie i wspomnienia tamtych lat i tutaj mnie dopadły. Wszytko to jest takie trudne, nie zamazuje się nic w pamięci.
- Za dużo rozmyślasz, skarciłam siebie samą.
- Halo, co pani tu robi?
Jakiś głos męski wyrwał nie z tej zadumy.
- Spaceruję sobie, nie widać? Niech się pan zajmie swoimi sprawami.
- O rany, Lenka, to ty?
- A kto pyta?
- Nie poznajesz mnie?
- O, już żeście się spotkali- usłyszałam głos Walentyny.
Jakże się ucieszyłam na jej widok.
- Lenka, widzę, że go nie poznałaś?
- Tyle lat minęło, że trudno poznać, jednak czas robi swoje.
Popatrzyłam na niego, i teraz poznałam te jego śliczne, niebieskie oczy.
One się nie zmieniły, tylko reszta jakaś taka nijaka.
Weszłyśmy z Walą do domu.
- Dam ci zupy, bo jak cię znam to nie jadłaś dzisiaj jeszcze nic.
- No tak, nie jadłam, zapomniałam o jedzeniu.
- Najpierw zjesz, a potem mi opowiesz.
Walka wiedziała, że potrzebuję teraz szczerej rozmowy, żeby się wygadać. Zjadłam zupę, która nie za bardzo mi przechodziła przez zaciśnięte gardło. A Wala spokojnie siedziała naprzeciw mnie.
- Oj coś ci się nieźle posypało.
Jej słowa spowodowały fontannę łez.
Do pokoju wszedł drugi mąż Wali. Kiedy pierwszy mąż jej zmarł, Wala poczuła ulgę, ponieważ miała ciężko z pijanym chłopem na gospodarce. Teraz ma spokojnego, pracowitego męża i jest szczęśliwa.
- Witaj Lenka, co cię sprowadza do nas?
Walka poprosiła, żeby sobie poszedł, i zostałyśmy same. Kiedy skończyłam opowiadać, Wala powiedziała do mnie - jakaś dziwna ta wasza miejska przyjaźń, jak widzisz niewiele ona warta. A jeśli chodzi o męża, to masz dwa wyjścia, albo się rozejść, albo udawać, że nic się nie dzieje i żyć w trójkącie.
- Walka, ale żeś pojechała, nie ma co.
- A co będziesz po durniu płakała? Wiesz dobrze, że takie roztkliwianie się nas sobą tobie nie służy, chcesz znowu wylądować w szpitalu?
- Nie chcę.
- Mam dla ciebie propozycję, zostań u nas na trochę, to i ja będę miała pomoc, a ty odpoczniesz od tych miejskich mądrości.
- Chętnie zostanę, tylko wiesz Walka, chciałabym pójść do lasu, pójdziesz ze mną?
- A z Tadeuszem nie chcesz?
- Nie, chcę z tobą, tak jak kiedyś, pamiętasz?
- Pewnie, że pamiętam, zawsze miałyśmy o czym rozmawiać, ale potem chodziłaś tylko z Tadeuszem.
- Oj, jeszcze masz do mnie o to pretensję?
- Nie, skądże, tylko mi się przypomniało.
- To co, idziemy?
- Pójdziemy, ale jak obrządzimy zwierzęta.
- Ja doję krowy, powiedziałam.
- Dobrze, wydoisz krowy, ja dam jeść tym pyskaczom, a mąż mój wyrzuci obornik i pościele słomę, żeby im było milusio.
Z radością wzięłam stołeczek, jakiś fartuch, ściereczkę do wycierania wymion i trochę wody, żeby je obmyć. Wydoiłam dwie krówki, ale już straciłam wprawę, dlatego trochę bolały mnie nadgarstki. Nie szkodzi, za parę dni będzie dobrze.
Na koniec trochę podwórko sprzątnąć, i do lasu.
Dodaj komentarz